Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.





IV.
Rozpoczynamy bitwę.

Cozetta, jak Marjusz, ukryta w cieniu, gotową była zapłonąć ogniem. Los z cierpliwością tajemniczą i fatalną zbliżał ku sobie te dwie istoty, przepełnione burzliwą elektrycznością namiętności, te dwie dusze, co nosiły miłość niby dwie chmury, noszące piorun, i miały zbliżyć się ku sobie i złączyć spojrzeniem, jak chmury błyskawicą.
Tak nadużyto w romansach spojrzenia, że teraz powieściopisarz ledwie ośmieli się powiedzieć, iż dwie istoty pokochały się spojrzawszy na siebie. A jednak tym, sposobem rodzi się miłość i tym jedynie. Reszta jest tylko resztą i później przychodzi. Nic rzeczywistszego nad wielkie wstrząśnienia, jakich wzajem udzielają sobie dwie dusze, zamieniając tę iskrę.
Pewnej godziny, gdy Cozetta, sama nie wiedząc, miała to spojrzenie, co obudziło niepokój w duszy Marjusza, Marjusz także się nie domyślając, miał spojrzenie, które zakłóciło spokój Cozetty.
Sprawił jej tę samą boleść i tę samą rozkosz.
Oddawna widziała go i przypatrywała mu się jak dziewczęta przypatrują się i widzą, patrząc gdzieindziej. Jeszcze Cozetta wydawała się Marjuszowi brzydką, gdy już zauważyła, że Marjusz jest piękny. Lecz, że nie zwracał na nią uwagi, obojętną była dla niego.