Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz Jan Valjean znowu zapytał:
— Chcesz pójść do Luksemburga?
Odpowiedziała smutnie i łagodnie:
— Nie.
Smutek ten ubódł Jana Valjean, a ta łagodność boleśnie go dotknęła.
Co się działo w tej duszy tak młodej i tak nieprzeniknionej? Co miało się w niej spełnić? Niekiedy zamiast iść spać, Jan Valjean usiadł przy swem łóżku, i oparłszy głowę na rękach, po całych nocach zapytywał siebie: O czem może myśleć Cozetta? I marzy o tem nieustannie.
Oh! w tych chwilach jakże bolesne zwracał spojrzenia ku klasztorowi, ku tym czystym wzgórzom, mieszkaniu aniołów i nieprzystępnym lodom cnoty! Z jakiem rozpaczliwem zachwyceniem patrzył na ten ogród klasztorny, pełen kwiatów nieznanych i dziewic zamkniętych, gdzie wszystkie, wonie i wszystkie dusze unoszą się prosto ku niebu! Jak ubóstwiał ten Eden na zawsze zamknięty, z którego szalony wyszedł dobrowolnie! Jak żałował swego zaparcia i niedorzecznego wyprowadzenia na świat Cozetty, biedny bohater poświęcenia, schwytany i zgnębiony przez to samo poświęcenie! Jak często zapytywał siebie: — Cóżem uczynił?
Zresztą Cozetta wcale tego nie dostrzegła. Ani złego humoru, ani opryskliwości. Zawsze to samo oblicze pogodne i dobre. Tylko obejście Jana Valjean było czulsze i bardziej ojcowskie, niż kiedykolwiek. Tylko po wielkiej słodyczy można było poznać, że był mniej szczęśliwy, jak dawniej.
Cozetta także cierpiała. Cierpiała z powodu nieobecności Marjusza, jak dawniej cieszyła się jego obecnością, nie wiedząc dobrze dlaczego. Gdy Jan Valjean przestał ją prowadzić na zwykłe przechadzki, instynkt kobiecy szeptał jej, że nie trzeba pokazywać, iż przywiązuje wagę do Luksemburga, i że ojciec prędzej ją tam zaprowadzi znowu, gdy spostrzeże, że to