Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

trzymał z męzkim wdziękiem, a pod kapeluszem widać było w zmroku blady profil młodzieńca. Profil ten miał różę w ustach. Gavroche poznał zaraz ten drugi cień; był to Montparnasse.
O pierwszym mógł tylko powiedzieć, że to był jakiś stary poczciwiec.
Gavroche niezwłocznie zabrał się do obserwacji. Jeden z dwóch przechodniów widocznie miał jakieś zamiary na drugiego. Gavroche zajmował dobre stanowisko i mógł widzieć co będzie dalej. Alkierzyk w samą porę stał się skrytką.
Montparnasse na polowaniu o tej godzinie — to coś bardzo groźnego. Gavroche czuł, że jego wnętrzności, ulicznika, poruszają się litością nad biednym starcem.
Ale co począć? wmięszać się w tę sprawę? słaby biedz na pomoc słabemu! Montparnasse śmiałby się tylko. Gavroche nie taił przed sobą, że ten straszny bandyta dziewiętnastolestni, zgniótłby na miazgę naprzód starca, potem dziecko.
Gdy tak rozmyślał Gavroche, nastąpiło natarcie prędkie, ohydne. Natarcie tygrysa na muła, pająka na muchę. Montparnasse znienacka rzucił różę, skoczył na starca, schwycił go za szyję, ścisnął i zawisł na niej. Gavroche o mało nie krzyknął. Po chwili jeden z tych ludzi leżał pod drugim, zgnębiony, ziejący, szamoczący się daremnie, mając pierś przygniecioną kolanem z marmuru. Tylko stało się zupełnie inaczej niż Gavroche myślał. Leżącym na ziemi był Montparnasse, ten co go gniótł był stary poczciwiec. Działo się to o kilka kroków od Gavrocha.
Starzec, otrzymawszy cios, odbił go, ale odbił strasznie i w mgnieniu oka z napastowanego został napastnikiem.
— A to dzielny inwalid — pomyślał Gavroche.
I mimowolnie klasnął w dłonie. Ale odgłos oklasków nie doszedł do zapaśników ogłuszonych walką.