Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

niósł latarnię, a ludzie jego zaczęli rozpatrywać się w ciemnościach, w kierunku, skąd dochodził ten szmer.
Dla Jana Valjean była to chwila, niepodobna do opisania.
Szczęściem, jeżeli on dobrze widział latarnię, to nawzajem latarnia widziała go źle. Była ona światłem, a on był cieniem. Przytem był on daleko i pomięszany z ciemnością, miejscową. Przycisnął się do muru i stanął.
Zresztą Jan Valjean nie zdawał sobie sprawy z tego co się mogło poruszać po za nim. Bezsenność, brak żywności, wzruszenia, rozmarzyły i jego także. Widział migające się światło i dokoła tego światła widział larwy. Co to było? Nie rozumiał wcale.
Skoro Jan Valjean się zatrzymał, szmer ustał.
Ludzie, należący do patrolu, słuchali i nic nie słyszeli, patrzyli i nic nie dostrzegli. Zaczęli się naradzać.
W owym czasie, w tym punkcie kanału Montmartre był rodzaj placu zwanego służbowym, zniesionego później z przyczyny małego wnętrznego jeziora, które tworzyło się na nim przez zebranie się po większych burzach potoków wody deszczowej. Patrol mógł się skupić w tym punkcie.
Jan Valjean spostrzegł, że owe larwy zrobiły rodzaj koła. Głowy zbliżyły się i szeptały do siebie.
Wypadkiem narady było przekonanie, że się zwiedli, że szmeru wcale nie było, że dalej nie ma nikogo, że byłoby bezużytecznem zapuszczać się w kanał środkowy, że byłoby to traceniem czasu, lecz że trzeba pośpieszać ku Saint-Merry; że jeśli znajdzie się coś do roboty i jaki „buzyngot“ do „wytropienia“ to chyba w tamtej części ścieków.
Sierżant dał rozkaz zwrócić się na lewo, ku otworom wychodzącym do Sekwany. Gdyby powzięto myśl rozdzielenia się na dwa oddziały i udania się w dwóch kierunkach, Jan Valjean byłby schwytanym. Wszystko tym sposobem wisiało na włosku. Prawdopodobnem jest jednakże, że instrukcje prefektury, przewidując możebność walki i powstańców w znaczniejszej liczbie,