Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

zabraniały patrolom dzielić się na części. Patrol zatem poszedł dalej, pozostawiając za sobą Jana Valjean. Ze wszystkich jego poruszeń Jan Valjean zrozumiał tylko przyćmienie latarni, która zwróciła się nagle w innym kierunku.
Przed odejściem, sierżant, dla zaspokojenia policyjnego sumienia, wystrzelił z karabinu w stronę, którą, opuszczali, w kierunku Jana Valjean. Huk strzału echo podawało echu, niby ryczenie tej tytanicznej paszczęki. Odłamek tynku, spadły w strumyk i rozbryzgujący wodę o kilka kroków od Jana Valjean, oznajmił mu, że kula trafiła w sklepienie prawie po nad jego głową.
Kroki równe i powolne odbijały się jeszcze po lochu przez chwil kilka, odgłosem coraz bardziej słabiejącym, w skutek zwiększającej się odległości; grupa czarnych postaci, zagłębiała się coraz dalej, światło latarni migało się i wahało, tworząc na sklepieniu smug czerwonawy, który zmniejszał się coraz, a następnie znikł zupełnie i zaległa cisza głęboka; powróciła ciemność nieprzejrzana, ślepota i głusza objęły znowu panowanie nad ciemnością, a Jan Valjean, nie śmiejący jeszcze się poruszyć, pozostał dość długo przyciśnięty do muru, z nastawionem uchem, z natężoną źrenicą, patrząc na powolne znikanie tego orszaku widm patrolujących.