Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

pać na mur, nie będąc spostrzeżony przez tego, który szedł za nim. Cóż się więc stało?
Człowiek w zapiętym pod szyję surducie przeszedł do krańca wybrzeża, pozostał w tem miejscu przez chwilę zamyślony, z zaciśniętemi pięściami, ze spojrzeniem badawczem. Zobaczył tam w punkcie, w którym kończyła się ziemia a rozpoczynała woda, kratę żelazną, szeroką, umieszczoną na dole, sklepioną, opatrzoną dużym zamkiem i trzema grubemi zawiasami. Ta krata, rodzaj drzwiczek wybitych u spodu muru, otwierała się na samym skraju wybrzeża. Brunatny strumyk wypływał z niej. Strumyk ten wpadał do Sekwany.
W głębi po za tą ciężką zardzewiałą kratą można było rozpoznać rodzaj korytarza sklepionego.
Człowiek wzruszył ramionami i patrzył na kratę z wyrzutem.
Gdy to spojrzenie nie miało skutku, spróbował ją popchnąć, wstrząsnął nią, lecz się nie otwierała wcale. Prawdopodobnie była ona otwieraną, jakkolwiek nie słychać było najmniejszego skrzypnięcia, co jest rzeczą szczególną dla kraty tak zardzewiałej, lecz pewnem było, że ją nazad zamknięto. To wskazywało, że ten, przed którym te drzwi się otworzyły, był opatrzony, był opatrzonym nie w wytrych, lecz w klucz.
Tę oczywistość zrozumiał wkrótce człowiek wysilający się nad otworzeniem kraty i rzucił jej z oburzeniem tę sensację:
— Djabelnie mocna! — klucz rządowy!...
Później, uspokoiwszy się natychmiast, pomieścił cały orszak przypuszczeń wewnętrznych w szeregu wykrzykników, wymówionych z akcentem prawie ironicznym:
— No! no! no! no!
— Powiedziawszy to, w niewiedzieć jakiej nadziei, czy spodziewając się ujrzeć wyjście człowieka w bluzie, czy wejście innych przez tąż samą kratę,