Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/144

Ta strona została uwierzytelniona.

szczelinami i utworzyła jakby sadzawkę. Ocembrowanie obsunięte zanurzyło się w kałuży. Na jak wielkiej przestrzeni? trudno było odgadnąć. Ciemność zaległa gęstsza niż gdzieindziej. Była to dziura błotnista w nocnej jaskini.
Jan Valjean uczuł, że bruk usuwa się pod jego nogami. Wszedł w błoto. Woda była na powierzchni a grząski kał na dnie. Nie było wyboru; wracać niepodobna, należało iść dalej. Marjusz konał, Jan Valjean był wyczerpany. Zresztą gdzieżby poszedł? Jan Valjean ruszył naprzód. Przytem z brzegu oparzelisko nie było głębokie. W miarę jednak jak postępował, nogi zanurzały się coraz głębiej. Wkrótce miał błoto po kostki a wodę po kolana. Szedł unosząc Marjusza ile możności nad wodą. Teraz miał błoto po kolana a wodę do pasa. Niepodobna było się cofać, zanurzał się coraz głębiej. To błoto dość gęste na ciężar jednego człowieka widocznie nie mogło dwóch utrzymać. Po jednemu, Jan Valjean i Marjusz możeby się wydostali. Jan Valjean szedł dalej, trzymając na rękach tego umierającego, który może był trupem.
Woda sięgała mu pod pachy; czuł że się zapada; zaledwie się mógł poruszać w głębokiem błocie. Gąszcz, który go podtrzymywał był zarazem przeszkodą. Niósł ciągle Marjusza, dobywając sił ostatka i szedł dalej, ale się zanurzał. Tylko głowę miał nad wodą i wyciągnięte nad nią ręce, w których niósł Marjusza. W starych obrazach potopu, w podobny sposób matka niosła swego jedynaka.
Zanurzył się jeszcze i przechylił twarz, by mógł oddychać nie wciągając w siebie wody. Ktoby go widział w tej ciemności pomyślałby, że to maska pływająca w cieniu; jak przez mgłę dostrzegał nad sobą zwieszoną głowę i bladą, zmartwiałą twarz Marjusza; zrobił rozpaczne wysilenie i posunął naprzód nogę; noga uderzyła o coś twardego: jakiś punkt oparcia. Czas był zaiste.