Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

bitego i błotem zabójcy. Tak pojmował zdarzenie. Dodał, że należy mu się wynagrodzenie. Współcześnie dobywszy z kieszeni książeczkę, prosił pana inspektora, aby raczył mu napisać jakie takie zaświadczenie.
Javert odepchnął książeczkę, którą mu podawał dorożkarz i rzekł:
— Ile ci się należy za wszystko, licząc czekanie i kursa?
— Przeszło siedm godzin czasu, a mój aksamit był zupełnie nowy. Ośmdziesiąt franków, panie inspektorze.
Javert dobył z kieszeni cztery napoleony i odprawwił dorożkarza.
Weszli w ulicę, jak zwykle pustą. Javert szedł za Janem Valjean. Przyszli do numeru 7. Jan Valjean zastukał. Drzwi się otwarły.
— Dobrze — rzekł Javert. Idź pan na górę.
I dodał z dziwnym wyrazem twarzy, jakby zadawał sobie gwałt mówiąc:
— Ja tu zaczekam.
Jan Valjean spojrzał na Javerta. Taki sposób postępowania nie był we zwyczaju inspektora. Jednakże Javert miał w nim teraz rodzaj wyniosłego zaufania, zaufania kota, który daje myszy swobodę odejścia jak daleko sięgają jego szpony, a przytem, że Jan Valjean zdecydowany był oddać się w ręce sprawiedliwości i raz skończyć, nie bardzo się przeto dziwił. Popchnął drzwi, wszedł do domu, zawołał na odźwiernego, który leżał i z łóżka pociągnął za szminek: — To ja! i wszedł na schody.
Stanąwszy na pierwszem piętrze, zatrzymał się. Wszystkie drogi boleści miewają stacje. Przy schodach było okienko otwarte. Jak w wielu starych domach, przy schodach było okno od ulicy. Latarnia, stojąca naprzeciw, rzucała nieco światła na stopnie, co uwalniało od palenia lampy.