Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/178

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby je chciały wyrwać grubemi linami z wody. Kto tam wpadnie, nie wydostanie się na wierzch; najlepsi pływacy toną.
Javert oparł się łokciami o parapecie, brodę utkwił w dłoniach i machinalnie zatopiwszy paznogcie w gęstych faworytach, dumał.
Nowość, rewolucja, katastrofa zaszła w głębi jego duszy; miał o czem rozmyślać.
Javert cierpiał okropnie.
Od kilku godzin Javert przestał być prostym człowiekiem. Był pomieszany i niespokojny; umysł jego tak jasny w swej ślepocie, stracił przezroczystość; chmura zaćmiła ten kryształ. Javert czuł w sumieniu, że musi się rozdwoić i nie mógł tego ukrywać przed sobą. Gdy tak niespodzianie spotkał Jana Valjean nad brzegiem Sekwany, było coś w nim, niby wilk, odzyskujący łup, i pies, znajdujący swego pana.
Widział przed sobą dwie drogi, obydwie zarówno proste; ale widział je dwie, i to go przerażało, bo w życiu swojem znał tylko jedną prostą drogę. I, o dojmujący niepokoju, drogi te były przeciwne. Jedna z tych linij prostych wyłączała drugą. Która z nich była prawdziwą?
Położenie dziwne, niewysłowione.
Zawdzięczać ocalenie życia złoczyńcy, przyjąć dług i zapłacić go, być na przekor sobie, na równi z wyrzutkiem społeczeństwa, i oddawać mu usługę za usługę, pozwolić sobie powiedzieć: idź z Bogiem, i z kolei rzec: jesteś wolny; poświęcać względom osobistym powinność, obowiązek ogólny, i czuć w tych pobudkach osobistych coś także ogólnego i wyższego może; zdradzić społeczeństwo, by pozostać wiernym sumieniu: wszystkie te niedorzeczności stawały się rzeczywistością i zwalały na jego głowę; to go przygnębiało.
Zdumiło go, że Jan Valjean wyświadczył mu łaskę, a przerażało, że on, Javert, uwolnił Jana Valjean.
Co się z nim działo? Nie mógł się już poznać.