Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Javert i Jan Valjean: jeden, by poszukiwać winowajcę, drugi, by ponieść karę! Dwaj ci ludzie, mający ulegać prawu, doszli obydwaj do tego, że stanęli wyżej nad prawo: czyż ta myśl nie przeraża?
Jakto! rzecz ta potworna się stała, i nikt nie będzie ukarany! Jan Valjean silniejszy od porządku społecznego będzie wolny, a on, Javert, nie przestanie jeść chleba skarbowego!
Zwolna marzenie jego stawało się straszne.
Mógłby sobie wyrzucać jeszcze owego powstańca, którego odwiózł na ulicę Panien Kalwarji, ale o tem nie pomyślał. Mniejszy błąd ginął w większym. Zresztą powstaniec ten widocznie nie żył, a prawnie biorąc, śmierć przerywa poszukiwania.
Jan Valjean jedynie ciążył mu na duszy.
Jan Valjean zbijał go z toru. Wszystkie pewniki, które dotychczas były punktami oparcia jego życia, runęły wobec tego człowieka. Gnębiła go wspaniałomyślność Jana Valjean względem niego, Javerta. Inne fakta, które sobie przypomniał, a które dawniej uważał za kłamstwa i szaleństwa, teraz stanęły przed jego umysłem, jak rzeczywistości. Pan Madeleine ukazał się za Janem Valjean i obydwie postacie, łącząc się, tworzyły jedną całość czcigodną. Javert czuł, że coś okropnego przenika do jego duszy: podziwienie dla galernika. Czuć uszanowanie dla skazanego przez prawo — czy podobna! Drżał na tę myśl, a nie mógł się jej oprzeć. Daremnie się szamotał, musiał w duchu uznać szczytność tego nędznika. Rzecz obmierzła.
Dobroczynny złoczyńca, galernik pełen współczucia, łagodny, niosący pomoc, łaskawy, oddający dobre za złe, przebaczenie za nienawiść, przekładający politowanie nad zemstę, własną zgubę nad zgubę swego nieprzyjaciela, ocalający tego, który go ujął i wtrącił w otchłań męczarni, uklęknięty na szczycie cnoty! Javert zmuszony był wyznać, że taki potwór istnieje.
Nie mogło tak trwać dłużej.