Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/204

Ta strona została uwierzytelniona.





II.
Marjusz, wyszedłszy z jednej wojny domowej,
gotuje się do drugiej.

Przez długi czas Marjusz ani był żywy ani umarły. Kilka tygodni miał gorączkę z maligną i niebezpieczne symptomata mózgowe, nietyle od ran na głowie, ile od gwałtownych wstrząśnień.
Po całych nocach powtarzał imię Cozetty z posępną wielomównością gorączki i ponurą uporczywością konania. Głębokość niektórych ran była niebezpieczną, ropienie się ich mogło przy pewnych wpływach powietrza, zabić chorego; za każdą zmianą atmosfery, przy lada burzy lekarz był niespokojny. Nadewszystko niech chory nie doznaje żadnego wzruszenia, powtarzał. Bandażowania były zawikłane i trudne, bo wówczas jeszcze nie znano, sposobu przykładania plastrem bandaży i płócien, Nicoleta podarła na szarpie prześcieradło, „ogromne jak sufit“, mówiła. Nie bez trudności obmywania chlorynowe i saletran srebra zapobiegły gangrenie. Dopóki trwało niebezpieczeństwo, p. Gillenormand siedział jak obłąkany przy łożu Marjusza i jak on był ni żywy, ni umarły.
Codziennie a niekiedy dwa razy dziennie, jakiś jegomość z białemi włosami, bardzo porządnie ubrany,