Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Były tylko cztery mundury.
— Ha — rzekli wybrani — jeden musi pozostać.
— Ty masz żonę, która cię, kocha. A ty masz starą matkę. Ty nie masz już ani ojca ani matki, w co się obrócą trzej mali bracia? Ty masz pięcioro dzieci. A ty powinieneś żyć, masz dopiero lat siedmnaście.
— Prędzej — powtórzył Courfeyrac.
Zawołano z gromady na Marjusza:
— Wybierz pan kto ma z nas zostać.
— Tak — rzekli pięciu — wybierz pan, będziem ci posłuszni.
Marjusz sądził, że nic go już nie wzruszy, a jednak na myśl, że ma wybrać na śmierć człowieka, wszystka krew spłynęła mu do serca. Zbladł, jeśli mógł jeszcze zblednąć.
— Mnie! mnie! mnie!
Marjusz bezmyślnie porachował ich; było pięciu! Potem spuścił oczy na cztery mundury.
W tej chwili piąty mundur spadł jak z nieba na cztery inne.
Piąty człowiek ocalał.
Marjusz podniósł oczy i poznał p. Fauchelevent.
Trafem, czy instynktowo, czy też rozpatrzywszy się, wszedł przez uliczkę Mondetour, a że był w ubiorze gwardzisty, nikt go nie zatrzymał.
Stojący na czatach powstaniec, widząc jednego gwardzistę, wchodzącego na uliczkę Mondétour, nie dał hasła trwogi, myślał sobie, że prawdopodobnie złączy się z gromadą, a w najgorszym razie zostanie jeńcem. Chwila była zbyt ważną, by szyldwach dla takiej bagateli opuszczał stanowisko.
W chwili, gdy Jan Valjean wszedł do reduty, nikt go nie spostrzegł, bo wszystkich oczy zwrócone były pa pięciu wybranych i cztery mundury. Ale Jan Valjean widział i słyszał, i w milczeniu zdjął z siebie mundur i dorzucił do innych.
Wzruszenie było niezmierne.
— Kto jest ten człowiek? — zapytał Bossuet.