Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/212

Ta strona została uwierzytelniona.

ją sobie. Takie jest moje okrucieństwo. Wiedziałem, że mię nie kochasz, więc rzekłem sobie: Co u licha zrobić, by mię to bydlę kochało? Aha, mam pod ręką Cozettę, dam mu ją, musi w tedy kochać mię trochę, lub powiedzieć, dla czego nie kocha. A! myślałeś, że stary będzie się rzucał, złościł, krzyczał: nie pozwolę! i podniesie kij na tę jutrzenkę. Bynajmniej. Cozetta i owszem. Miłość i owszem; niczego więcej nie żądam. Mój panie, racz się ożenić. Bądź szczęśliwy, mój drogi chłopcze.
To powiedziawszy, starzec zaszlochał. Wziął głowę Marjusza, przycisnął ją rękoma do starej piersi, i obydwaj płakali. Jest to jedna z form najwyższego szczęścia.
— Mój ojcze! — zawołał Marjusz.
— Ah! więc mię kochasz — rzekł starzec.
Nastała niewysłowiona chwila. Dusiło ich łkanie i mówić nie mogli.
Nakoniec starzec wybełkotał:
— No, przecież powiedział mi: Mój ojcze.
Marjusz wydobył głowę z objęć dziadka i rzekł z cicha:
— Mój ojcze, teraz jestem zdrów, więc zdaje mi się, że mógłbym ją widzieć.
— I to przewidziane, zobaczysz ją jutro.
— Mój ojcze!
— Co?
— Dlaczego nie dziś?
— Zgoda, dziś. Niech będzie dziś. Powiedziałeś mi trzy razy „mój ojcze“ to warto, byś ją dziś widział. Zajmę się i postaram, by ci ją przyprowadzono. Przewidziane, powiadam ci. To nawet było ułożone wierszem. Takie jest rozwiązanie, którego zabili ci zbrodni... sielanka Andrzeja Chenier.
P. Gillenormand zdawał się widzieć lekkie zmarszczenie brwi Marjusza, który w rzeczy samej nie słyszał, pogrążony w zachwyceniu i więcej zajęty Cozettą, niż Andrzejem Chenier.