Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/214

Ta strona została uwierzytelniona.





IV.
Panna Gillenormand w końcu nie uważa za złe, że
p. Fauchelevent wszedł z czemś pod pachą.

Cozetta i Marjusz zobaczyli się znowu.
Spotkania tego nie będziemy opisywać. Są, rzeczy, których odmalować niepodobna; do ich liczby należy słońce.
Cała rodzina, nie wyłączając Baskijczyka i Nicolety, zebrała się w pokoju Marjusza, w chwili gdy weszła Cozetta.
Ukazała się na progu; zdawało się, że ją otaczały promienie.
Właśnie w tej chwili dziadek miał utrzyć noc, ale zatrzymał się i spojrzał na Cozettę przez chustkę, trzymaną przy nosie.
— Czarująca! — zawołał.
Potem utarł nos głośno.
Cozetta była upojona, zachwycona, przestraszona, w niebiosach. Ją także przerażało szczęście. Wyszeptała kilka słów niezrozumiałych, to blada, to zarumieniona, chciałaby rzucić się w objęcia Marjusza i nie śmiała. Wstydziła się, że kocha wobec tylu ludzi. Nie mamy litości dla szczęśliwych kochanków; zostajemy przy nich, gdy radziby pozostać sami. A jednak wcale nas nie potrzebują.