Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Za Cozettą wszedł mężczyzna z białemi włosami, poważny choć uśmiechnięty jakimś bolesnym uśmiechem. Był to „pan Fauchelevent“, był to Jan Valjean.
Był bardzo porządnie ubrany, jak mówił odźwierny, cały czarno, w białej chustce na szyi.
W tym przyzwoitym mieszczaninie, prawdopodobnie notarjuszu, odźwierny nigdyby nie poznał przerażającego tragarza trupów, który ukazał się u bramy w nocy 7 czerwca, obdarty, zabłocony, szkaradny, dziki, z twarzą zbroczoną krwią i błotem, niosąc na ręku omdlałego Marjusza; wszelako węch stróża się ocknął. Gdy p. Fauchelevent wszedł z Cozettą, odźwierny szepnął do ucha swej żonie: Nie wiem dlaczego, ale mi się zdaje, że już kiedyś tę twarz widziałem.
W pokoju Marjusza p. Fauchelevent zatrzymał się jakby na stronie, niedaleko drzwi. Miał pod pachą pakiet dość podobny do książki in octavo, obwinięty papierem. Papier był zielonawy, jakby spleśniały.
— Czy ten jegomość zawsze nosi książki pod pachą? — zapytała pocichu Nicoletę panna Gillenormand, która nie lubiła książek.
— Ba — odpowiedział tym samym tonem p. Gillenormand, który ją usłyszał; to jakiś uczony, albo to jego wina? P. Boulard, mój znajomy, także nigdy nie wychodził bez książki i zawsze nosił przy sercu jaki antyk.
I skłoniwszy się, rzekł głośno:
— Panie Tranchelevent...
Ojciec Gillenormand nie przekręcał umyślnie, ale nie zwracanie uwagi na nazwiska osób należało u niego do zwyczajów arystokratycznych.
— Panie Tranchelevent, mam zaszczyt prosić pana o rękę panny, dla mojego wnuka, pana barona Marjusza Pontmercy.
„Pan Tranchelevent ukłonił się.
— Rzecz skończona — rzekł dziadek.
I obracając się do Marjusza i Cozetty, wyciągnął ku nim ręce jakby błogosławiąc i zawołał: