Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.





IV.
Położenie coraz niebezpieczniejsze.

Rozwidniało się prędko, ale ani jedno okno, ani jedne drzwi się nie otwarły; świtanie nikogo nie budziło ze snu. Jakeśmy powiedzieli, wojska opuściły koniec ulicy Konopnej naprzeciw barykady; ulica zdawała się wolna i otwierała się dla przechodniów ze złowrogą, spokojnością. Ulica Św. Dyonizego była jak aleja sfinksów tebańskich. Ani żywej duszy na rozstajnych drogach, bielejących na świetle słonecznem. Nic posępniejszego nad tę jasność w pustych ulicach.
Nic nie widziano, a dochodziła uszów jakaś tajemnicza wrzawa. Oczywiście chwila krytyczna się zbliżała. Jak w przeddzień wieczorem, placówki cofnęły się tym razem wszystkie.
Barykada była silniejszą, niż podczas pierwszego ataku. Po odejściu pięciu, jeszcze ją podwyższono.
Otrzymawszy przestrogę od szyldwacha, stojącego od strony Targów, Enjolras, obawiając się napaści z tyłu, kazał zabarykadować ułamek ulicy Mondétour, który dotychczas był wolny. Na ten cel wyjęto bruk z przed kilku domów. Tym sposobem barykada, zamurowana na trzech ulicach: na Konopnej, od Łabędzia i Petite Truandaire na lewo, a od Mondétour na prawo, w istocie była prawie niezdobytą, ale też i fatalnie zamkniętą. Miała trzy fronty, a żadnego wyj-