Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/305

Ta strona została uwierzytelniona.

gnął raczej się zagłuszyć, niż objaśnić. Oszalały porywał w swe objęcia Cozettę, zamykając oczy na Jana Valjean.
Człowiek ten należał do nocy, nocy żyjącej i strasznej. Jak odważyć się w nią zagłębić? Rzecz straszna rozpytywać cienie. Któż wie co odpowiedzą? A jutrzenka może być tą odpowiedzią zaćmiona na zawsze.
W takim stanie umysłu Marjusz bolał ciężko na myśl, że człowiek ten może mieć jeszcze jaką styczność z Cozettą. Teraz prawie sobie wyrzucał, że nie zadał tych pytań strasznych, których się lękał, a z których mogłoby wyjść nieubłagane, niezmienne postanowienie. Był nazbyt dobry, nazbyt łagodny, powiedzmy otwarcie, nazbyt słaby. Ta słabość skłoniła go do nieroztropnego ustępstwa. Dał się rozczulić. Zbłądził. Powinien był po prostu odepchnąć Jana Valjean. Powinien był uwolnić dom od tego człowieka. Gniewał się o to na siebie, gniewał na ten wir wzruszeń, który go ogłuszył, oślepił i porwał mimo woli. Był z siebie niezadowolony.
Co począć teraz? Czuł głęboki wstręt do odwiedzin Jana Valjean. Po co ten człowiek ma chodzić do niego? z jakiego powodu? Tu zagłuszał się, nie chciał się zastanawiać, badać i zgłębiać siebie samego. Przyrzekł, pozwolił wymódz na sobie obietnicę: Jan Valjean miał jego słowo; a należy dotrzymać go nawet galernikowi, zwłaszcza galernikowi. Wszelako pierwszy jego obowiązek był względem Cozetty. Wogóle, górujący nad wszystkiem wstręt odwracał jego serce od Jana Valjean.
Wszystkie te myśli snuły się po głowie Marjusza i każda nim wstrząsała. Stąd niepokój i pomieszanie wielkie. Nie łatwo byłby to ukrył przed Cozettą, ale miłość jest talentem i Marjusz dokazał tej sztuki.
Zresztą, bez widocznego celu, zadawał zapytania Cozecie, która niewinna jak biała gołębica, nie domyślała się niczego; mówił o jej wieku dziecinnym i mło-