Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/312

Ta strona została uwierzytelniona.

zywać ojca panem Janem. Spodziewam się, że na to nie przystanie. Ojciec mię martwi. Można mieć swoje dziwactwa, ale nie trzeba dręczyć swej małej Cozetty. To źle. Ojciec jest dobry, więc nie ma prawa być złym.
Nie odpowiedział.
Cozetta żywo schwyciła obydwie jego ręce i ruchem, któremu niepodobna się oprzeć, podniósłszy je ku swej twarzy, przycisnęła do swej szyi pod brodą z niewysłowioną czułością.
— O! — rzekła — bądź ojciec dobry!
I mówiła dalej:
— Być dobrym, nazywam być grzecznym, zamieszkać z nami, są tu ptaki jak na ulicy Plumet, żyć z nami, porzucić tę norę przy ulicy Człowieka Zbrojnego, nie dawać nam szarad do odgadywania, być jak wszyscy, jadać z nami obiady i śniadania, być moim ojcem.
Wydobył ręce swoje z jej uścisków i rzekł:
— Nie potrzebujesz już pani ojca, masz męża.
Cozetta się rozgniewała.
— Nie potrzebuję już ojca! Co za niedorzeczność, doprawdy nie wiem już co mówić!
— Gdyby tu była Toussaint — mówił dalej Jan Valjean, jak ten, co szukając punktu oparcia, czepia się lada gałązki — ona pierwszaby potwierdziła, że zawsze miałem właściwy sobie sposób obejścia. Nic w tem nowego. Zawsze lubiłem mój ciemny kącik.
— Ależ tu okropnie zimno i ciemno. Szkaradna rzecz, chcieć zostać panem Janem. Nie życzę sobie, by mi ojciec mówił pani.
— Przed chwilą, idąc tutaj — odpowiedział Jan Valjean — widziałem u stolarza na ulicy Św. Ludwika piękny sprzęt. Gdybym był ładną kobietą, tobym go nabył. Śliczna toaleta w nowym guście. Z pachnącego drzewa, misternie nasadzana. Ma dość duże zwierciadło. Są i szufladki. Wcale ładna.
— Fe, brzydki niedźwiedź! — odpowiedziała Cozetta.