Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/342

Ta strona została uwierzytelniona.

ment, ten sam znany charakter pisma, a nadewszystko ten sam zapach tytuniu. Stanęła mu przed oczyma kletka Jondretta.
Tak, dziwnem zrządzeniem losu, nastręczała mu się sama jedna z dwóch osób, których tak usilnie poszukiwał, ta właśnie, której ślady, jak sądził, zatracił na zawsze.
Skwapliwie rozpieczętował list i czytał:
„Panie baronie,
„Gdyby Istność Najwyższa obdarzyła mię talentami, mógłbym być baronem Thenard, członkiem instytutu (akademji nauk), ale nim nie jestem. Mam tylko wspólne z nim nazwisko, szczęśliwy jeśli to przypomnienie dobrze mię zaleci łaskawemu sercu pańskiemu. Dobrodziejstwo, którem mię pan zaszczycisz, będzie odwzajemnione. Jestem w posiadaniu tajemnicy, dotyczącej pewnego indywiduum. To indywiduum dotyczy pana. Chowam tajemnicę do rozporządzenia pańskiego, pragnąc mieć zaszczyt być panu użytecznym. Nastręczę panu sposób wypędzenia z zacnego pańskiego domu tego indywiduum, które nie ma prawa w niem przebywać, bo pani baronowa jest wysokiego rodu. Przybytek cnoty nie może dłużej być mieszkaniem zbrodni.
„Czekam w przedpokoju na rozkazy pana barona

„Z uszanowaniem“

List podpisany był:„Thenard“.
Podpis nie zupełnie fałszywy, bo tylko trochę skrócony.
Zresztą styl napuszony i pisownia uzupełniały odkrycie. Świadectwo pochodzenia było najdokładniejsze. Nie pozostawała żadna wątpliwość.
Marjusz był mocno wzruszony. Po chwilowem wzruszeniu uczuł się szczęśliwym. Gdyby jeszcze znalazł drugiego człowieka, który mu ocalił życie, nicby już więcej nie pragnął.
Otworzył szufladę biurka, wyjął kilka biletów ban-