Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/347

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbym osiąść w Joya. Jest nas troje. Mam małżonkę i panienkę, córkę bardzo ładną. Podróż długa i kosztowna. Trzeba trochę pieniędzy.
— A cóż mię to obchodzi? — zapytał Marjusz.
Nieznajomy jak sęp wyciągnął szyję z halsztucha, i odpowiedział zdwoiwszy uśmiech:
— Alboż pan baron nie czytał mojego listu?
Uwaga była słuszna. W istocie Marjusz zapomniał o treści listu, albo raczej wpatrywał się w pismo, a nie czytał go prawie. Zaledwie sobie cośkolwiek przypominał. Od chwili znowu wrócił do pierwszego przypuszczenia. Zauważył ten szczegół: moja małżonka i moja panienka. Zanurzył w nieznajomym przenikliwe spojrzenie. Sędzia inkwirent nie patrzyłby bystrzej. Wpatrując się weń badawczo, odpowiedział tylko:
— Mów pan krótko.
Nieznajomy zapuścił obydwie ręce w kieszenie kamizelki, podniósł głowę, nie prostując karku, i ze swej strony badał Marjusza zielonym wzrokiem swych okularów.
— Zgoda, panie baronie. Powiem panu krótko. Mogę panu sprzedać jedną tajemnicę.
— Tajemnicę?
— Tajemnicę.
— Mnie tyczącą?
— Trochę.
— Jakaż to tajemnica?
Marjusz słuchając coraz bystrzej wpatrywał się w człowieka.
— Zaczynam bezpłatnie — rzekł nieznajomy. Osądzisz pan sam, że nie przychodzę z próżnemi rękoma.
— Mów.
— Panie baronie, masz u siebie złodzieja i mordercę.
Marjusz zadrżał.
— U mnie? nie — odpowiedział.