Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/371

Ta strona została uwierzytelniona.

Jan Valjean mówił dalej:
— Panie Pontmercy, zaklinam cię, nie miej obawy. Te sześćset tysięcy franków są własnością Cozetty. Tak więc utraciłbym życie napróżno, gdybyście z niego niego nie korzystali! Bardzo nam się powodziła fabryka tych świecidełek. Współzawodniczyliśmy z tak zwanemi klejnocikami berlińskiemi. Nie można naprzykład dorównać piękności czarnych szkiełek niemieckich. Dwanaście tuzinów, zawierające tysiąc dwieście ziarnek pięknie wyszlifowanych, kosztowało nas tylko trzy franki.
Gdy droga nam istota umiera, patrzymy na nią spojrzeniem, które się w nią wpija, pragnąc utrzymać przy życiu. Oboje niemi z boleści, nie wiedząc co powiedzieć do śmierci, zrozpaczeni i drżący stali przed Janem Valjean, Cozetta trzymając rękę Marjusza.
Z każdą chwilą Jan Valjean bardziej słabnął i niknął w oczach, zbliżając się do posępnego poziomu. Chrapanie przerywało oddech. Z trudnością poruszał ramiona, nogi stały się bezwładne, a w miarę jak w zrastała omdlałość członków i znękanie ciała, cały majestat duszy roztaczał się na jego czole. Blaski nieznanego świata jaśniały w źrenicy.
Twarz blada i współcześnie promieniała. Niestało już życia, ale było coś w niej nadludzkiego. Oddech zamierał, spojrzenie olbrzymiało. Był to trup, na którym dostrzegałeś skrzydła.
Skinął na Cozettę, żeby się zbliżyła, potem na Marjusza; oczywiście nadchodziła ostatnia chwila ostatniej godziny. I jął do nich mówić głosem tak słabym, że zdawał się dochodzić z daleka, i rzekłbyś, już teraz rozdzielała go od nich mogiła.
— Zbliż się, zbliżcie się oboje. Kocham was z całego serca. Jak dobrze jest tak umierać! Ty także mię kochasz, Cozetto moja. Wiedziałem, że zawsze byłaś przywiązana do twego starego poczciwca. Jaka ty dobra, włożyłaś mi poduszkę pod plecy. Nieprawdaż, zapłaczesz trochę po mej stracie? Tylko nie