Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/373

Ta strona została uwierzytelniona.

fermeil? Byłaś w lesie, przestraszona, czy sobie przypominasz, jakem wziął konewkę z wodą? Poraz to pierwszy dotknąłem twej biednej rączyny. Była tak zimna! Ach! moja damo, miałaś wówczas czerwone ręce, a teraz masz białe. A dużą lalkę, czy przypominasz sobie? Nazywałaś ją Katarzyną. Żałowałaś, żeś jej nie zabrała do klasztoru! Ileż razy rozśmieszyłaś mię, mój drogi aniele! Gdy deszcz padał, puszczałaś na rynsztok źdźbła trawy i patrzyłaś, jak płyną. Jednego dnia dałem ci piłkę i wolonta z piórami żółtemi, niebieskiemi i zielonemi. Zapomniałaś o tem, swywolnico mała! Bawiłaś się, igrałaś. Przyczepiałem ci wiśnie do uszów. Wszystko to do przeszłości należy. Bór, który przechodziłaś ze swojem dzieckiem, drzewa, pod któremi się przechadzałaś, klasztor, w którymś się ukrywała, zabawki, wesołe śmiechy dziecięce — wszystko jak cień minęło. Wyobrażałem sobie, że to do mnie należy. W tem była cała niedorzeczność. Ci Thenardierowie byli ludzie złośliwi. Trzeba im przebaczyć. Cozetto, nadeszła chwila, bym ci powiedział imię twojej matki. Nazywała się Fantina. Zapamiętaj to imie: Fantina. Uklęknij ilekroć będziesz je wymawiała. Cierpiała wiele. Kochała cię bardzo. Była równie nieszczęśliwą, jak ty jesteś szczęśliwą. Tak Bóg rozdziela dole. Tam w górze Bóg patrzy na nas i z pośród wielkich gwiazd, wie czego nam potrzeba. Tak więc, odchodzę moje dziatki. Kochajcie się zawsze. Nie masz na świecie nic milszego i świętszego nad miłość. Czasami pomyślcie o biednym starcu, który tu umarł. O, moja Cozetto, nie moja to wina, bądź pewna, że cię nie widziałem tak długo; serce mi pękało z bólu, dochodziłem aż do rogu ulicy, musiałem śmiesznie wydawać się przechodniom, byłem jak warjat; razu jednego wyszedłem bez kapelusza. Dzieci moje, oto już widzę niejasno, miałem jeszcze dużo do powiedzenia, ale mniejsza o to. Myślcie trochę o mnie. Jesteście istoty błogosławione. Nie wiem, co mi jest, ale dostrzegam światłość. Zbliżcie się jeszcze. Umieram szczę-