Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/54

Ta strona została uwierzytelniona.

świergotały wróble, dzięcioły przesuwając się po kasztanach kłuły dziobem korę. Na klombach uznawano prawowitą władzę królewską lilji; najdostojniejszy zapach wychodzi z białości. Gwoździki wydawały odurzającą woń pieprzową. Stare wrony Marji Medicis rozkochane były w wysokich drzewach. Słońce złociło, rumieniło i rozogniało tulipany, które są odmianami płomienia przemienionego w kwiaty. Dokoła zagonu tulipanów krążyły pszczoły, niby iskry tych kwiatów płomieni. Wszystko było wdziękiem — i wesołością, nawet deszcz, na który się zanosiło; ta recydywa, z której korzystać miały konwalje i powoje wcale nie była niepokojącą, jaskółki groziły rozkosznie latając przy ziemi. Ktokolwiek tam był oddychał szczęściem; życie pachniało; cała natura wyziewała szczerotę, pomoc, wsparcie, ojcowstwo, pieszczotę i zorzę. Myśli padające z nieba były łagodne jak całowana rączka dziecięcia.
Posągi pod drzewami, nagie i białe, miały suknie z cienia podziurawione promieniami słońca; słońce obszarpało te boginie; ze wszech stron wisiały na nich promienie. Dokoła wielkiej sadzawki ziemia tak wyschła, że była prawie spalona. Tu i owdzie wiatr podnosił małą nawałnicę kurzu. Kilka zżółkłych liści, szczątki ostatniej jesieni, niby uliczniki uganiały się wesoło.
Obfitość światła ma coś w sobie uspakajającego. Wszędzie pełno życia, soków i ciepła; czułeś pod stworzeniem ogrom zasobów Stwórcy; w tchnieniach miłosnych, w błyskach światła, w cudownej rozrzutności promieni, w ciągiem przelewaniu się płynnego złota czułeś niewyczerpaną szczodrość przyrody, a za tym przepychem światła, niby za zasłoną z płomieni, widziałeś Boga, tego miljonera gwiazd.
Dzięki piaskowi nie było ani odrobiny błota, dzięki deszczowi nie było ani źdźbła kurzawy. Kwiaty się umyły, aksamity, atłasy, wszystkie bławaty