Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/55

Ta strona została uwierzytelniona.

i wszelkie złota, wychodzące z ziemi w postaci kwiatów, miały blask nieskalany. Ten przepych przyrody był wzorowo czysty. Głębokie milczenie szczęśliwej natury zapełniło ogród. Milczenie niebiańskie, godzące się z tysiącem muzyk, z gruchaniem w gniazdach, z brzęczeniem rojów, z tchnieniem wiatru. Cała harmonja tej pory roku łączyła się we wdzięczną całość. Początek i koniec wiosny przechodziły w należytem porządku; bzy okwitły; pękały jaśminy; opóźniło się kilka kwiatów, kilka owadów wyprzedziły porę; przednia straż różowych czerwcowych motyli, bratała się z tylną strażą majowych bielasów. Jawory okrywały się nową korą. Wietrzyk szemrał między liśćmi rozsochatych kasztanów. Obraz przepyszny. Stary żołnierz, patrzący z koszar sąsiednich przez kratę, mówił: Oto wiosna w wielkim mundurze wyszła na paradę.
Cała przyroda spożywała śniadanie; stworzenie zasiadało do stołu; była właściwa godzina; rozciągniono wielki obrus błękitny na niebie i wielki obrus zielony na ziemi; słońce oświecało a giorno. Bóg dawał ucztę powszechną. Każda istota miała swój pokarm. Grzywacz znalazł siemie konopne, zięba ziarnka prosa, szczygieł mokszycę, maszka robaczki, pszczółka kwiaty, mucha wymoczki, a pająk muchy. Jedni drugich zjadali potrosze, co jest tajemnicą złego zamieszanego z dobrem, ale żadne zwierze nie miało pustego żołądka.
Dwa małe opuszczone dzieciaki podeszły do wielkiej sadzawki i nieco przestraszone światłem usiłowały się ukryć, jak to mimowolnie czynią biedni i słabi wobec przepychu nawet nieosobistego; i tak stali za budką łabędzi.
Tu i owdzie, czasami gdy wiatr zawiał, dolatywały pomieszane krzyki, jakaś wrzawa, hałaśliwy łoskot strzałów karabinowych i głuchy huk wystrzałów armatnich. Dym unosił się nad dachami od strony Targów.