Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/68

Ta strona została uwierzytelniona.

kilka kroków, Javert się obrócił i zawołał na Jana Valjean:
— Nudzisz mię pan, zabij mię prędzej.
Javert nie spostrzegł się nawet, że mówił pan Janowi Valjean.
— Idź pan, idź — rzekł Jan Valjean.
Javert oddalił się wolnym krokiem. Po chwili zawrócił na ulicę Dominikańską.
Gdy Javert zniknął, Jan Valjean wystrzelił z pistoletu w powietrze.
Potem wrócił na barykadę i rzekł:
— Rzecz skończona.
Opowiedzmy, co się stało tymczasem.
Marjusz bardziej zajęty tem co się działo zewnątrz, niż tem, co wewnątrz, — dotychczas nie zwracał uwagi na skrępowanego człowieka w izbie na dole.
Gdy mu się przypatrzył za dnia, jak przechodził barykadę, idąc na śmierć, poznał w nim znajomego. Przypomniał sobie inspektora z ulicy Pontoize i dwa pistolety od niego otrzymane, których użył na barykadzie, przypomniał sobie nietylko postać, ale nazwisko.
Wszelako wspomnienie to było mgliste i niepewne, jak wszystkie jego myśli. Nie tyle twierdził, ile raczej zadawał sobie pytania: — Wszak to inspektor policji, który mówił, że się nazywa Javert?
Może jeszcze był czas wstawić się za tym człowiekiem? Ale należałoby wprzód wiedzieć, czy to w istocie Javert.
Marjusz zawołał Enjolrasa, który stał na drugim końcu barykady:
— Enjolras!
— Co?
— Jak się nazywa ten człowiek?
— Kto?
— Ajent policji. Wiesz jego nazwisko?
— Naturalnie. Sam powiedział.
— Jakże się nazywa?