Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Walczyli człowiek na człowieka, na każdym kroku, na pistolety, na pałasze, na pięście, z dala, z bliska, z góry, z dołu, zewsząd, z dachu domu, z okien szynkowni, z otworów piwnicy. Walczyli jeden przeciw sześćdziesięciu. Nawpół zburzona facjata Koryntu była straszną. Okna, poszczerbione kartaczami, straciły szyby i ramy i były tylko niekształtnemi drzwiami, zatkanemi brukiem. Bossuet zabity, Feuilly zabity, Courfeyrac zabity, Joly zabity; Combeferre trzy razy pchnięty w pierś bagnetem w chwili, gdy podnosił zranionego żołnierza, nie miał czasu spojrzyć w niebo, i skonał.
Marjusz, zawsze walczący, był tak poraniony, zwłaszcza w głowę, że twarz znikała mu we krwi, jakby miał ją zakrytą chustką czerwoną.
Tylko Enjolras nie był raniony. Gdy wypadła mu broń, wyciągał rękę na prawo i lewo, a powstańcy podawali mu świeży, nabity karabin. Teraz miał tylko w ręku kawałek z czterech pałaszy.
Gdy z żyjących dowódzców pozostali tylko Enjolras i Marjusz na dwóch końcach barykady, środek której tak długo bronili: Courfeyrac, Joly, Bossuet, Feuilly i Combeferre, tył podał. Armata wprawdzie nie wybiła wyłomu do przejścia, ale szeroko wyszczerbiła środek reduty, szczyt muru zachwiał się i zawalił; szczątki, osuwając się na wewnątrz i na zewnątrz, utworzyły po obu stronach rodzaj wału, łatwego do przejścia.
Raz jeszcze przypuszczony szturm, teraz się udał. Masa, najeżona bagnetami, rzuciła się skokiem gimastycznym i czoło kolumny ukazało się w dymie na szczycie wyłomu. Już było po barykadzie. Gromada, broniąca środka, cofnęła się w nieładzie.
Wówczas obudziło się w niektórych ponure przywiązanie do życia. Wystawieni na strzały niechybne tysiąca karabinów, wielu nie chciało umierać. W takiej chwili instynkt zachowawczy wyje żałośnie i zwie-