Zgromadzenie było już w takim nastroju, że nie chciało ani słuchać, ani słyszeć.
Na trybunie ukazał się Ledru-Rollin.
Ze wszystkich ław podniósł się głos:
— Nareszcie!
Nastało milczenie.
Słowa Ledru-Rollin’a wywierały jakby jakiś w pływ fizyczny: gruby, ale potężny. Garnier-Pagès zaznaczył błędy polityczne generała, Ledru-Rollin zaznaczył jego błędy wojskowe. Z niezwykłą biegłością adwokata połączył gwałtowność trybuna. Zakończył życzeniem wspaniałomyślności i przez to zachwiał Cavaignac’iem.
Gdy powrócił na swoją ławkę i siadł między Piotrem Leroux i de Lamennais, człowiek z długą siwiejącą czupryną, w białym surducie przeszedł przez salę, by uścisnąć dłoń Rollin’a.
Był to Lagrange.
Cavaignac wstąpił na mównicę po raz czwarty.
Było już w pół do jedenastej. Z placu Zgody dolatywał szum tłumu i odgłos obrotów kawaleryjskich. Wygląd Zgromadzenia stawał się ponurym.
Cavaignac zmęczony, postanowił być wyniosłym. Zwrócił się do Góry[1] i wyzwał ją, oświadczając Góralom, wśród oklasków większości i kon-
- ↑ Górą (La Montagne) lub góralam i (Les Montagnards) nazywano najbardziej krańcowych członków Konwentu, z czasów Wielkiej Rewolucyi, (P. T.)