twardy, poważny, nie śmiejący się nigdy, płacący za szacunek ironią, za uwielbienie sarkazmem, za miłość lekceważeniem i wzbudzający mimo to, a może właśnie dlatego, nadzwyczajne, fanatyczne poświęcenia.
Nie było w Blanqui’m nic z ludu, ale wszystko z pospólstwa. Zresztą, uczony, prawie erudyta. W pewnych chwilach nie był to już człowiek, był to rodzaj ponurego widziadła, w którem znajdowały wcielenie wszystkie nienawiści, zrodzone ze wszystkich rodzajów nędzy.
Dziwna postać fanatyka na zimno, nie pozbawionego dzikiej wielkości.
Po wypadkach lutowych Blanqui wychodzi z więzienia, odrazu kwaśny i niezadowolony; odrazu ten dziki kochanek bezwzględności wypowiada wojnę Republice, nazywanej przezeń wsteczną i bękarcią. Chce wypędzić Lamartine’a, chce przewrócić Ledru-Rollin’a.
Pewnego poranku przychodzi do redakcyi Reformy, której naczelnym kierownikiem jest jego stary przyjaciel, Ribeyrolles.
— Przychodzę — mówi do tego ostatniego — prosić cię o ogłoszenie w „Reformie”, zebrania mego klubu na jutro.
Ribeyrolles, natura wylana, człowiek czynu i myśli, ale także i serca, podbiega do niego, ściskając go w swych objęciach:
— Ach! jesteś nareszcie! Jakżem kontent, że cię widzę! Nic się nie zmieniłeś! Lecz jakże się to stało, że nikt cię jeszcze nie widział, chociaż już od dziesięciu dni jesteś wolny? Mniejsza o mnie, ale
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/128
Ta strona została przepisana.