Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Pod pachą niósł bochenek chleba. Gromadka idących za nim gapiów objaśniała, że skradł ten chleb i że za to go aresztowano.
Gdy doszli do koszar żandarmeryi, jeden z żołnierzy wszedł do gmachu, a człowiek pozostał pod strażą drugiego żołnierza.
W tej chwili przed bramą koszar zatrzymał się powóz. Była to wielka kareta, zawieszona na pasach, pokryta herbami, z koronami książęcemi na latarniach, zaprzężona w dwa szpakowate konie, z dwoma lokajami w tyle.
Pomimo podniesionych szyb, można było widzieć wnętrze landary, wybite biało-złotym adamaszkiem.
Motłoch zaczął się przypatrywać tej karecie, co i mój wzrok na nią skierowało. Siedziała w niej kobieta w różowym kapeluszu i czarnej aksamitnej sukni, świeża, biała, piękna, olśniewająca, która śmiała się i bawiła ślicznem pótorarocznem dzieciątkiem, otulonem we wstążki, koronki i futra.
Ta kobieta nie widziała patrzącego na nią obdartusa.
Zamyśliłem się. Ów człowiek nie był już dla mnie człowiekiem, lecz nagłem, potwornem i grobowem widziadłem, zjawiającem się w biały dzień, w pełnem słońcu, widziadłem rewolucyi, pogrążonej jeszcze w ciemnościach, ale już niedalekiej.
I dawniej biedak ocierał się na swej drodze z bogaczem, widziadło nędzy spotykało się z chwałą dostatku; ale nie patrzyli n a siebie, szli dalej. Mogło tak trwać bardzo długo.
Od chwili, kiedy ten człowiek spostrzegł, że ta