surdut czarny opięty, kołnierz wyłożony, rękawiczki białe. Perrin i Leon Faucher, siedzący tuż pod nim, nie obrócili głowy. W kilka chwil potem trybuny zaczęły lornetować księcia, a książę zaczął lornetować trybuny.
Ludwik Bonaparte wstąpił na mównicę (godz. 3¼). Surdut ma czarny, spodnie szare. Czytał, trzymając zmięty papier w ręce. Słuchano go w głębokiem milczeniu. Słowo compatriotes (rodacy) wymówił z akcentem cudzoziemskim. Gdy skończył, odezwało się kilka głosów: niech żyje Republika!
Wrócił wolno na swoje miejsce. Jego kuzyn Napoleon, syn Hieronima, ten, który tak przypomina cesarza, przyszedł mu winszować ponad głową p.
Vieillard.
Zresztą usiadł, nie rzekłszy słowa do swoich sąsiadów. Milczy, ale wydaje się raczej zakłopotanym, niż milczącym.
Gdy rozprawiano o kwestyi wyboru prezydenta, Ludwik Bonaparte nie pokazał się w Zgromadzeniu. Jednakże, gdy miano debatować nad wnioskiem Antoniego Thouret, wyłączającym od wyboru członków rodzin królewskich i cesarskich, zjawił się.
Usiadł na końcu swojej ławy, obok swego dawnego nauczyciela, p. Vieillard, i słuchał w milczeniu, już to opierając podbródek na dłoni, już to skubiąc wąsy.