szych ze swoim mężem. Wyszła za mąż przed piętnastu laty. W początkach małżeństwa wywoływała męża z salonu w biały dzień, mówiąc: — No, chodź! i prowadziła go do siebie.
Niekiedy też służący przychodził, mówiąc: — Pani markizowa prosi pana markiza. — I markiz słuchał. A obecni śmieli się. Dziś markiz i markizowa są w rozterce.
— Wiesz pan — mówił mi na ucho książę Moskwy — była kochanką Napoleona, syna Hieronima, dziś zaś należy do Ludwika.
— Ha — odrzekłem — wymienić Napoleona za Ludwika[1] wszakże to się codzień przytrafia!
Te złośliwe dwuznaczniki nie przeszkadzały mi jeść — i obserwować.
Dwie kobiety, siedzące po bokach prezydenta, miały krzesła od góry kwadratowe, jego zaś krzesło miało wystawkę zaokrągloną. W chwili, gdym chciał ztąd wyciągnąć wniosek, spostrzegłem, że cztery, czy pięć innych, a w tej liczbie i moje, miało podobny fason, jak krzesło prezydenta. Wszystkie były pokryte czerwonym aksamitem i nabijane złoconemi gwoździkami. Poważniejszem spostrzeżeniem było to, że wszyscy obecni nazywali Prezydenta Monseigneur’em i Wysokością. Ja, tytułując go księciem, robiłem na nich wrażenie demagoga.
Gdy powstano od stołu, książę pytał mnie o zdrowie mojej żony i bardzo się tłomaczył z niedostateczności obsługi.
- ↑ Złote monety dwudziestofrankowe. (P. Tł).