Dziś rozprawiano o adresie. P. de Boissy ma niekiedy przystępy dowcipu w swych ględzeniach. Wyraził się tak:
— Nie należę ja do tych, którzy czują wdzięczność dla rządu za dobrodziejstwa Opatrzności...
Sprzeczał się, jak zwykle, z kanclerzem. Urządził, nie wiem już jaką wycieczkę extrawagancką, gdy Izba zaczęła szemrać i wołać:
— Do rzeczy!
Kanclerz wstaje i mów:
— Panie Markizie de Boissy, Izba wzywa pana do rzeczy. Wyręcza mnie w tym względzie. (Wtrąciłem do ucha Lebrun’owi: zamiast „wyręcza,“ mógł był powiedzieć „oszczędza.“)
— Jestem jej za to wdzięczny... w pańskiem imieniu — odpowiada Boissy.
A izba zaczyna się śmiać.
W kilka chwil potem kanclerz oddał piękne za nadobne.
P. de Boissy ugrzązł w jakiejś szykanie, dotyczącej regulaminu. Było późno. Izba niecierpliwiła się.
— Gdybyś pan nie był się bawił w podkreślanie rzeczy niepotrzebnych, byłbyś już odawna skończył swoją mowę, ku własnemu i ogólnemu zadowoleniu.
Izba w śmiech.
— Nie śmiejcie się! — woła książę de Mortemart. — Te śmiechy ubliżają Zgromadzeniu.
Na to zauważył p. de Pontécoulant:
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/15
Ta strona została przepisana.
18 stycznia 1847.