Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/151

Ta strona została przepisana.

W tej chwili weszło kilka osób, między innemi p. Duclerc, były minister skarbu Komisyi Wykonawczej, potem jakaś nieznajoma mi sędziwa dama w aksamitach, potem lord Normanby, ambasador angielski, którego prezydent natychmiast poprowadził do sąsiedniego salonu.
Pamiętam, że tak samo brał go na stronę Ludwik Filip.
Prezydent miał wogóle minę bojaźliwą i jakby nie swoją. Chodził od kołka do kółka, raczej jak obcy człowiek zażenowany, niż jak pan domu.
Zresztą mówi on trafnie, a niekiedy dowcipnie.
Napróżno starał się wyciągnąć mnie na język co do swego ministeryum. Nie chciałem mu o niem mówić ani źle, ani dobrze.
Tembardziej, że w gruncie rzeczy ministeryum to jest tylko maską, albo raczej parawanem kryjącym magota. Za parawanem jest Thiers i to zaczyna krępować Ludwika. Musi on stawiać czoło ośmiu ministrom, z których każdy stara się go zmniejszyć. Każdy ciągnie nakrycie ku sobie, a jest między nimi i kilku stanowczych wrogów. Nominacye, awanse, listy, przychodzą gotowe z placu Saint-Georges, trzeba je tylko przyjąć, podpisać i wziąć na siebie.
Wczoraj Ludwik Bonaparte żalił się księciu Moskwy, mówiąc dowcipnie:
— Chcą ze mnie zrobić republikańskiego księcia Alberta.