Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Odilon Barrot zdaje się być smutnym i zniechęconym. Wyszedł dzisiaj z Rady przygnębiony. Spotkał go książę Moskwy i zapytał:
— No i cóż, jak tam idzie?
Odilon Barrot odpowiedział:
— Módlcie się za nas!
— Do dyabła! Ależ to tragiczne!
— Cóż pan chcesz, żebyśmy poczęli? Jak odbudować to stare społeczeństwo, w którem wszystko się rozpada? Próby podparcia w strząsają niem jeszcze bardziej. Co dotkniesz palcem, przewraca się. O tak! módl się pan za nas!
I wzniósł oczy ku niebu.
Wyszedłem z Elizeum koło dziesiątej. Gdym się oddalał, prezydent rzekł mi:
— Zaczekaj pan chwilę.
Potem wszedł do sąsiedniego pokoju i po chwili wrócił z paczką papierów i wręczając mi je, dodał:
— Dla pani Hugo.
Były to bilety wejścia na przegląd w galeryi du Garde-Meuble.
Wracając, myślałem; myślałem o tem nagłem wyniesieniu prezydenta, o tych próbach etykiety, o tej mieszaninie mieszczaństwa, republiki i imperyalizmu; o pozorach tego stanowiska poważnego, które dziś zowią Przewodnictwem Rzeczypospolitej, o otoczeniu, osobach i o całym tym wieczorze.
Nie należało to do mniejszych osobliwości, i do mniej charakterystycznych znamion chwili: widok tego człowieka, do którego można mówić, i do które-