P. Décazes[1] zatrzymuje mnie w drodze:
— No i cóż, coś pan robił na posiedzeniu?
— Pisałem list do pani de Dorval (trzymałem go w ręku).
— Co za lekceważenie! Czemuś pan nie przemawiał?
Bom się trzymał starego przysłowia:
Kto jest sam swojego zdania,
Ten nie ma nic do gadania.[2]
— Różniłeś się więc w zdaniu?...
— Z całą izbą? Tak jest.
— Czegóż pan chcesz?
— Renu.
— Tylko tyle!
— Byłbym protestował i mówił bez echa — wolałem milczeć.
— Ach! Ren! Mieć Ren! Tak, to piękna poezya, poezya!
— Takie poezye nasi przodkowie układali siłą armat, a my je odrobimy siłą idei!
— Mój kochany kolego — odparł p. Décazes — trzeba poczekać. I ja chcę Renu. Będzie temu lat trzydzieści, kiedym mówił do Ludwika XVIII: „Najjaśniejszy panie, byłbym w rozpaczy, gdybym pomyślał, że umrę, nie ujrzawszy Francyi panią lewego brzegu Renu.“ Ale zanim o tem będzie można