— Patrz! — rzekł d’Houdetot — minister marynarki.
Podbiegł i rozmawiał przez chwilę z panem de Montebello.
Księżna była w strachu i cała rodzina skierowała się na lewy brzeg Sekwanny.
Wróciliśmy do pałacu izby, Vivien i ja. D ’Houdetot odszedł.
W jednej chwili otoczono nas. Boissy mówił do mnie:
— Nie byliście w Luksemburgu? Próbowałem mówić o położeniu, w jakiem się Paryż znajduje. Zakrzyczano mnie. Zaledwie usłyszano wyrazy: „stolica w niebezpieczeństwie,“ przerwano mi, i kanclerz, który umyślnie przyszedł prezydować, przywołał mię do porządku. A wiecie, co mi powiedział Gourgaud? „Panie Boissy, mam sześćdziesiąt armat, razem z należącemi do nich powózkami, które są pełne kartaczów. Ja sam je napełniałem!“ Odpowiedziałem: Generale, jestem zachwycony z poznania tajemnych myśli Zamku.
Duvergier de Hauranne bez kapelusza, z głową nastroszoną, blady, ale zadowolony, przechodził w tej chwili i wyciągnął do mnie rękę.
Porzuciłem Duvergiera i wszedłem do Izby.
Dyskutowano tam w dalszym ciągu prawo o przywilejach Banku w Bordeaux. Jakiś człeczyna, przez nos mówiący, zajmował trybunę, a p. Sauzet czytał artykuły prawa z miną zaspaną. Pan de Belleyme, wychodzący w tej chwili, uścisnął mi rękę, mówiąc:
— Niestety!
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/28
Ta strona została przepisana.