— Wynik ten mógł kosztować drożej, mnie zwłaszcza — mówił Moreau i pokazał nam swój kapelusz, przestrzelony kulą. — Całkiem nowy kapelusz! — dodał z uśmiechem.
Godzina wpół do jedenastej.
Trzej uczniowie Szkoły Politechnicznej przybyli do merostwa. Opowiadają, że koledzy ich wyłamali drzwi Szkoły i oddali się na usługi ludu. Pewna ich liczba rozdzieliła się wskutek tego po merostwach paryzkich.
Powstanie robi postępy co godzina. Żąda ono obecnie dymisyi marszałka Bugeaud i rozwiązania izby. Uczniowie Szkoły idą dalej i żądają abdykacyi króla...
— Co się dzieje w Tuileryach? Brak również nowin z ministeryum, brak rozkazów ze sztabu generalnego. Postanawiam pojechać do Izby, zbaczając najprzód do Ratusza, a Moreau chętnie mi towarzyszy.
Znajdujemy ulicę św. Antoniego nastroszoną barykadami. Dajemy się poznać i powstańcy ułatwiają nam przeprawę przez stosy kamieni kostkowych.
Zbliżamy się do Ratusza, z którego dolatuje nas gwar tłumu i przeszedłszy plac budującego się domu, spostrzegamy biegnącego naprzeciw nas p. de Rambuteau, prefekta Sekwanny.
— Hej! a co pan tam robisz, panie prefekcie? — wołam do niego.
— Prefekcie? Alboź ja jeszcze jestem prefektem — odpowiada z krzywą miną.
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/39
Ta strona została przepisana.