czną. Wybraliśmy się przeto w drogę do ministeryum spraw wewnętrznych.
Lud opanował ministeryum i zajął nawet gabinet ministra, przez który przelewały się tam i napowrót tłumy, nieskłonne do uszanowania czegokolwiek.
Przy wielkim stole, na środku olbrzymiej sali, pisali sekretarze.
P. Odilon Barrot z zarumienioną twarzą, zaciśniętemi usty, z rękami założonemi w tył, stał oparty plecami o kominek. Spostrzegłszy nas, rzekł:
— Wiecie o wszystkiem, nieprawdaż? Król abdykuje, księżna Orleanu Regentką...
— Jeśli lud pozwoli — wtrącił jakiś człowiek w bluzie, przechodzący koło nas.
Minister pociągnął nas ku wgłębieniu okna, rzucając dokoła niespokojne spojrzenia.
— Co myślisz pan czynić? Co robisz w tej chwili? — pytam.
— Wysyłam depesze do departamentów.
— Czy to tak pilno?
— Trzeba objaśnić Francyę o tem, co się dzieje.
— Ale w tej chwili co się dzieje, dzieje się przez Paryż, a niestety, nie wiadomo, czy Paryż już skończył swoją robotę. Regencya, dobrze, ale trzeba jeszcze, żeby była sankcyonowaną.
— Tak, przez Izbę. Księżna Orleanu powinnaby zaprowadzić hrabiego Paryża do Izby.
— Jakże? skoro Izba rozwiązana? Jeśli księżna ma iść gdziekolwiek, to chyba do Ratusza.
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/42
Ta strona została przepisana.