I mur ludzki rozstąpił się, nie wiem doprawdy jakim cudem.
Gdyśmy już dosięgli peronu, p. Meurice poprowadził nas przez najrozmaitsze korytarze, schody i pokoje, również zapełnione ludem.
Widząc nas przechodzących, jakiś człowiek wysunął się z gromady i stanąwszy przedemną, rzekł:
— Obywatelu Wiktorze Hugo! wołaj: Niech żyje Republika!
— Nie wołam nic na rozkaz — odrzekłem. — Rozumiesz pan wolność? Ja korzystam z niej i zawołam dziś: niech żyje lud! bo tak mi się podoba. Jeśli kiedy wydam okrzyk: niech żyje Republika! to znaczy, iż wówczas tak mi się będzie podobało.
— Ma racyę! Bardzo dobrze powiedział! — mruknęło kilka głosów.
Przeszliśmy. Po dłuższej krętaninie p. Meurice wprowadził nas do małego pokoju i odszedł powiadomić o mojem przyjściu Lamartine’a.
Szklanne drzwi sali, w której znajdowaliśmy się, wychodziły na galeryę, gdzie spostrzegłem przechodzącego przyjaciela mego Dawida d’Angers, wielkiego rzeźbiarza. Zawołałem na niego. Dawid, stary republikanin, był promieniejący.
— A! mój przyjacielu, piękny dzień! — zawołał.
Powiedział mi, że rząd tymczasowy mianował go merem XI okręgu.
— Wezwano puna zapewne w podobnym interesie?
— Nie — odrzekłem — nie byłem wzywany. Przychodzę sam przez się, uścisnąć dłoń Lamartine’a.
Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/58
Ta strona została przepisana.