Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/63

Ta strona została przepisana.

uruchomiona; każdy Francuz żołnierzem, a zarazem wyborcą. Ale trzeba czasu, a tymczasem... — wskazał mi przez okno na fale i przypływy miliona głów:
— Patrz pan, wszak to morze!
Młody chłopiec, niosący coś na tacy, podszedł i szepnął do ucha Lamartine’owi.
— A! bardzo dobrze — rzekł tenże — to moje śniadanie. Chcesz je pan dzielić ze mną, panie Hugo?
— Dziękuję, jestem już dawno po śniadaniu.
— A ja nie i umieram z głodu; zechciej mi pan przynajmniej towarzyszyć przy uczcie, puszczę pana potem.
Kazał mi przejść do pokoju, wychodzącego na jeden z wewnętrznych dziedzińców.
Młodzieniec o łagodnej powierzchowności, piszący przy stole, podniósł się z zamiarem ustąpienia. Był to młody robotnik, którego Ludwik Blanc oddał na usługi rządu tymczasowego. — Zostań, Albercie — rzekł Lamartine — nie mam nic tajemnego do mówienia z Wiktorem Hugo.
Pan Albert i ja skłoniliśmy się sobie.
Chłopiec wskazał Lamartine’owi na stole kotlety na glinianej misce, chleb, butelkę wina i szklankę. Wszystko to pochodziło z jakiegoś handlu win w okolicy.
— No, dobrze — rzekł Lamartine — a widelec? a nóż?
— Myślałem, że są tu. I tak ledwo się przedostałem z tem wszystkiem!
— Ba! na wojnie, jak na wojnie!
Przełamał chleb, ujął kotlet za kostkę i roze-