— Jak to, nie spałeś pan wcale? nie jadłeś?
— Owszem, jadłem.
— A więc chodziłeś po jedzenie?
— O nie! Alboż to placówka opuszcza swoje miejsce? Dziś rano zacząłem wołać do sklepu naprzeciwko, że jestem bardzo głodny i przyniesiono mi chleba.
Postarałem się, żeby jak najprędzej zastąpiono dzielne dziecko.
Przybywszy na plac królewski, pytam o Wiktora. Nie wrócił. Dreszcz mnie przeszedł; nie wiem dlaczego widzenie tych trupów, znoszonych do sali św. Jana, przesunęło mi się przed oczyma. Jeśli mój Wiktor znalazł się w tem krwawem zamieszaniu!... Podałem w domu jakiś pretekst do nowego wyjścia. Był Vacquerie[1], wyznałem mu na ucho mój niepokój; postanowił mi towarzyszyć.
Poszliśmy najprzód szukać p. Fromant Meurice, którego sklep mieścił się przy ulicy Lobau, tuż przy Ratuszu, i prosiłem go, żeby mi pozwolił wejść na salę św. Jana.
Próbował najprzód odciągnąć mnie od tego strasznego widoku, widział te trupy wczoraj i do tej pory nie może zapomnieć. Zdawało mi się, że nie bez powodu odradza i tembardziej nalegałem; poszliśmy więc.
W wielkiej sali, przemienionej na kruchtę pogrzebową, rozłożony był cały szereg trupów, spoczy-
- ↑ Wielce utalentowany felietonista francuski, póżniej główny kierownik Rajppel’u. (P.T.)