kilka dni temu. Pani Decazes przyjęła swój los wesoło i odważnie, co bywa cnotą kobiet, gdy mężczyźni robią głupstwa.
Ministrowie uciekli, nie bez trudu. Szczególnie zaś pan Duchâtel był w strachu.
Guizot od trzech dni opuścił pałac Kapucynek i osiadł w ministeryum spraw wewnętrznych. Mieszkał tam w towarzystwie Duchâtel’a.
24-go lutego pp. Duchâtel i Guizot siedzieli przy śniadaniu, albo raczej mieli siadać do stołu, gdy nadbiegł woźny niezmiernie wystraszony. Czoło kolumny wychodziło właśnie z ulicy Bourgogne. Dwaj ministrowie porzucili stół i ledwie mieli czas uciec przez ogród. Rodziny ich biegły za nimi: młoda małżonka Duchâtel’a, stara matka Guizot’a i dzieci.
Osobliwością powyższego zdarzenia jest to, że śniadanie, zastawione dla Guizot’a, zjadł Ledru-Rollin.
Nie pierwszy to raz to, co przygotowane było dla monarchii, zjadała Republika.
Tymczasem nasi zbiegowie posuwali się ulicą Bellechasse.
Guizot szedł pierwszy, trzymając pod rękę panią Duchâtel, w futrzanym paltocie, szczelnie zapiętym, w kapeluszu, jak zwykle, nasadzonym na tył głowy, jednem słowem, łatwy do poznania.
Na ulicy Hillerin-Bertin pani Duchâtel zauważyła, że ludzie w bluzach dziwnie się przypatrują Guizot’owi. Skłoniła go do wejścia w jakąś bramę.
Zdarzyło się, że znała stróżkę domu. Wprowadzono