W ten sposób przybył do któregoś portu (do Boulogne, jeśli się nie mylę), czując, że go ścigają i nie wolny od niepokoju.
Statek miał odpłynąć do Anglii. Duchâtel poszedł do portu w nocy i wsiadł na okręt. Już miał się w nim zakwaterować, gdy mu oznajmiono, że nie odpłynie dziś. Mniemał, iż go odkryto i że jest straconym. Tymczasem odjazd był poprostu wstrzymany przez konsula angielskiego, prawdopodobnie w zamiarze ułatwienia ucieczki Ludwikowi Filipowi, wrazie potrzeby.
Pan Duchâtel wysiadł na ląd i spędził noc i dzień następny w pracowni pewnej kobiety, malarki, która była mu oddaną.
Nazajutrz pakuje się na inny statek. Zszedł jak najniżej pod pokład, oczekując chwili odbicia od brzegu. Nie oddychał, bojąc się co chwila poznania i schwytania.
Nareszcie maszyna się rozgrzewa, koła uderzają o fale. Odjazd. Nagle słychać krzyk z wybrzeża 1 ze statku: stój! stój! I okręt zatrzymuje się. To jakiś oficer gwardyi republikańskiej, który zbyt długo żegnał się z odpływającymi na statku, spostrzegłszy, że ruszono, a nie chcąc pomimowoli znaleźć się w Anglii, podniósł alarm, rodzina zaś odpowiedziała mu z wybrzeża. Wysadzono oficera i statek ruszył na dobre.
Nareszcie więc pan Duchâtel pożegnał Francyę, aby wkrótce potem powitać Anglię.