Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/84

Ta strona została przepisana.

w mojem życiu, a którym był Negrier. Został on zabity wieczorem, tegoż dnia, przed barykadą.
Podbiegłem do Lamartine’a, który postąpił parę kroków na moje przywitanie. Był blady, pomieszany, z zapuszczoną brodą, w ubraniu zapylonem. Podał mi rękę:
— A! dzień dobry, Hugo!
I oto zawiązał się między nami dyalog, którego każde słowo mam jeszcze żywo w pamięci:
— Jakże stoją rzeczy? — pytam.
— Jesteśmy skończeni.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że za kwadrans lud wtargnie do Zgromadzenia.
(W samej rzeczy kolumna powstańców zbliżała się już przez ulicę Lille. Szarża konnicy, w porę wykonana, rozpędziła ją).
— Jakto! a wojsko?
— Już go nie ma.
— Ależ mówiłeś mi pan w środę i powtórzyłeś wczoraj, że masz sześćdziesiąt tysięcy ludzi!
— Tak sądziłem.
— Cóż u dyabła! Przecież tak się poddawać nie można. Nietylko pan wchodzisz tu w grę, ale i Zgromadzenie, i nietylko Zgromadzenie, ale i Francya, i nietylko Francya, ale i cywilizacya wogóle. Czemużeście nie wysłali wczoraj rozkazów, ściągających wojska z miast prowincyonalnych, przynajmniej w promieniu jakich czterdziestu mil? Toby wam dato odrazu trzydzieści tysięcy ludzi.
— Wydaliśmy rozkazy.
— I cóż?