— Krzyż za głos — mówiono w Zgromadzeniu. śmiano się z odwrócenia ról: z generała, dającego krzyż biskupowi.
W gruncie rzeczy, jesteśmy w pełnej walce o prezydyum. Kandydaci pokazują sobie pięści. Zgromadzenie gwiżdże, grozi, mruczy, tupie, miażdży jednego, klaszcze drugiemu.
Ta biedna izba jest prawdziwie żołnierską dziewczyną, zakochaną w wojaku. Na razie jest nim Cavaignac.
Kto będzie jutro?...
Generał Cavaignac był w mowie swojej zręcznym, niekiedy nawet wymownym. Bronił się tak, jak inni napadają. Na mnie sprawiał często wrażenie prawdy, może właśnie dlatego, że tak długo był niewyraźnym.
Zgromadzenie słuchało go blizko trzy godziny, z głęboką uwagą, w której co chwila przebijała sympatya, zawsze zaufanie, niekiedy coś w rodzaju miłości.
Przy swojej wysokiej i smukłej postawie, w swoim czarnym surduciku z wojskowym kołnierzem, przy gęstym wąsie, zmarszczonych brwiach, mowie treściwej i ucinkowej, podrywanej ciągłą czujnością myśli, przeplecionej nawiasami; ze swoją gestykulacyą nieokrzesaną, był chwilami dziki jak żołnierz, i zarazem dziki jak trybun.
Ku środkowi mowy stał się adwokatem, co dla mnie zepsuło człowieka; przemówienie stawało się obroną. Ale pod koniec uniósł się rodzajem prawdziwego oburzenia, uderzył pięścią w trybunę i prze-