piętrowy gmach napełniony już tak zbiorami, iż wkrótce miejsca zabraknie. Milionowej wartości skarby w kilku wydziałach uporządkowane, zwane Muzeum, jakby z pod ziemi wyrosły na podziw cudzoziemców i sławę krajowców. Co więcej, muzeum nie jest tylko zwyczajną wystawą wystawą osobliwości, lecz zarazem przybytkiem nauki, oświetlającej zebrane przedmioty, podnoszącej wartość ich moralną, estetyczną, kształcącą umysł i serce. Słowem gmach Towarzystwa Przyjaciół Nauk stał się panteonem myśli, wiedzy i uczucia społecznego. Blask panteonu promieniami swemi sięga daleko, hen poza kordony, za siedziby kolonistów aż po brzegi morza i szczyty gór. W samym panteonie życie i gwar, a poza obrębem jego cisza. Stoi on jak zamek zaczarowany, w którym wesoło ucztują gospodarze, ale sąsiedzi nie śpieszą na ucztę, bo jedni nie pojmują jej, inni nie interesują się nią, a inni złorzeczą, że gwarność uczty zamkowej spać im przeszkadza. Ucztują więc sami gospodarze zamku, nie odmawiają gościom wstępu, pewni będąc, że wspaniałość uczty i czary zamku rozbudzą drzemiących, zainteresują i do wspólnej biesiady pociągną.
Nie jest to, co powiedzieliśmy, zmyśleniem, lecz szczerą prawdą. Towarzystwo, składające się początkowo z kilkudziesięciu członków, pomnożyło się w ciągu 36 lat do 300 członków. Z tego mógłby jaki cudzoziemiec zrobić wniosek, że w W. Ks. Poznańskiem zastęp inteligencyi musi być wcale nieliczny. Tymczasem rzecz się ma zupełnie na odwrót. Klasa inteligentna wynosi kilkadziesiąt tysięcy osób, z których znaczna część posiada wyższe wykształcenie i uzdolnienie do pracy umysłowej. Nie wszyscy mogą przyjmować udział czynny na posiedzeniach naukowych wydziałów Towarzystwa, lub pisać rozprawy,—tego nikt wymagać nie może, nie wszyscy nawet mogą zwiedzać panteon sztuki i umiejętności narodowej, ale ponieważ na walne zebrania przybywa około 50 osób, a w ciągu roku zwiedza muzeum około tysiąca osób różnych stanów, tedy jasno, że w W. Ks. Poznańskiem znajdzie się nie mało inteligentów, którzy nie widzieli i nie odwiedzą nigdy przybytku naukowego. Kwestya ta ciekawa pod względem psychologicznym, smutnym jest jednak objawem. Apatya społeczeństwa wielkopolskiego względem rozwoju jedynego w W. ks. Poznańskiem muzeum narodowego, nie da się zaprzeczyć. Zarząd Towarzystwa mówił już o tem niejednokrotnie. Nie brak poczucia piękna, poszanowania nauki, sztuki, pamiątek narodowych, lecz opieszałość, odkładanie do jutra zamiarów, wreszcie morbus dissociabilis, na którą oddawna cierpimy; choroba trudna do uleczenia, aż dopóki do zestarzałej krwi nie wpłyną soki niższych warstw społecznych. A że podobna transformacya społeczna odbywa się już, można to uważać z rozbudzenia się mieszczaństwa poczęści i wiejskiego ludu.
Czegóż można oczekiwać w przyszłości?
Strona:Wilhelm Bogusławski - Wizerunek czynności i zasług Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego.pdf/39
Ta strona została przepisana.