Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/103

Ta strona została przepisana.
101
ODSŁONA IV. SPRAWA III.

Z twoją prawością i honorem jedna.
Piekielny Macbeth, w takie samołówki
Pragnął mnie schwycić, czujna podejrzliwość,
Stała na stróży i od téj przepaści,
Mój łatwowierny odtrącała pośpiech.
Bóg teraz sędzią między mną i tobą;
Odtąd już całkiem na ciebie się zdaje,
Wraz odwołuję własne me zarzuty,
I wyprzysięgam się błędów i zbrodni
Całkiem mi obcych. Nieznam dotąd niewiast;
Mojéj przysięgi nigdym nie naruszył;
Ledwiem stał o to, co mi było własne;
Zawszem był wierny raz danemu słowu;
Klątwą, samego-m nieobciążył czarta;
Więcéj nad życie, ukochałem prawdę,
I w chwili pierwsze, sam przeciwko sobie,
Wyrzekłem kłamstwo. Teraz więc jak jestem,
Ty mną Macduffie i biedna Ojczyzno,
Sami rozrządźcie. Lecz co bądź, zaprawdę,
Za nim przybyłeś, już sędziwy Siward,
Z zbrojnego ludu dziesiątkiem tysięcy,
Gotów był w pochód. Spieszmy się z nim łączyć;
A słuszna sprawa niechaj szalę szczęścia,
Ku nam przechyli. — I cóż, milczysz na to?

MACDUFF.

Tyle pociechy i wraz tyle smutku,
Trudno zespolić.

(Wchodzi Lekarz).
MALCOLM.

Dość, na potém reszta.
Proszę was, panie, czy król już wychodzi?