Ta strona została przepisana.
109
ODSŁONA V. SPRAWA I.
SZATNA.
Tego ja po niéj powtarzać nie będę.
LEKARZ.
I owszem, koniecznie wyjawić mnie to należy.
(Wchodzi Lady Macbeth ze światłem).
SZATNA.
Ani wam, ani komu; nie mam świadków na poparcie moich słów. — Patrz, otóż idzie! To jest zwykły jéj układ; a jakem żywa, głęboko uśpione. Zważaj na nią; stój spokojnie.
LEKARZ.
Zkąd ona przyszła do światła?
SZATNA.
To stało u niéj; światło chce mieć zawzdy u siebie; takie jéj rozkazanie.
LEKARZ.
Patrz, oczy jéj otwarte.
SZATNA.
Tak, ale zmysł w nich zawarty.
LEKARZ.
Co ona teraz robi? Ano, jak sobie ręce ociera.
SZATNA.
To są zwykłe jéj poruszenia; zdaje się że sobie dłonie omywa. Uważałam nie raz, przez cały kwandrans tak tarła.
LADY MACBETH.
Tu jeszcze plama.
LEKARZ.
Słuchaj, coś mówi; pilną dam uwagę aby z tego nic wytężonéj pamięci mojéj nie uszło.