Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/117

Ta strona została przepisana.
115
ODSŁONA V. SPRAWA III.
MACBETH.

Gęsi, ty mazgaju?

SŁUGA.

Żołnierzy, panie.

MACBETH.

Idź, natrzéj policzki,
Zapuść rumieniec na struchlałe lica;
Wyblakłe chłopię;
Jakich żołnierzy, przeklęty warhole?
Te blade wiechcie tylko postrach sieją;
Jakich żołnierzy, bladoszu?

SŁUGA.

Wojska angielskie, z waszém przyzwoleniem.

MACBETH.

Ustąp mi z oczu. — Sejton! — mdłości biorą,
Patrzéć na... — Sejton! — Ten zamach rozstrzygnie,
Lub szczęście moje, lub zgubę na zawsze.
Już dosyć żyłem; tór mego żywota,
Śnieć zasypała i przeżółkłe liście;
A to co miało zdobić wiek sędziwy,
Zaszczyty, miłość, powaga, drużyna,
O tém nie myśleć. W ich miejsce przeklęstwa,
Pokątne, ciche, zmyślona uległość,
I téj by biedne serce się zaparło,
Lecz nie śmie. Sejton!

(Wschodzi Sejton).
SEJTON.

Na wasze rozkazy.