Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/133

Ta strona została przepisana.
131
NA MACBETHA.

niu okropności uczty; nocnego pochodu Lady Macheth? Nad tém zaś wszystkiém, jaka żywa prawda w arcyscenie zamordowania Duncana, która nawet oddana przez mniéj biegłych aktorów, przerażające zostawia wrażenie? Te nocne narady obojga małżonków, w których układają krzyczący swój zamiar; rozerwany stan duszy Macbetha w czasie wykonania czynu; groźny wyrzut sumnienia po dokonanéj zbrodni; głuche poszepty winowajców; półsenne czuwania synów, z których jeden marzy, jakby o swobodzie wieczornéj uczty, gdy drugi w senném przeczuciu, pragnie odtrącić wiszący cios złowrogi. Postrachy nocy, w przeciwieństwie szału i odurzałego rozgardjasu, nad zrębem poroztwieranych już mogił. — Wszystko to jest tak prosto i naturalnie, tak małemi środkami sztuki i tak przerażająco oddane, że wedle Drakego a następnie Gervinusa, w całym obszarze poezyi, coś równego dopatrzyć się trudno.
Zwracając uwagę na natłok cisnących się w tym dramacie okropności, zda się że sam poeta czuł postrach przed tworem własnéj inspiracyi i rad pospiesznie odganiał z przed siebie wysnuwające się widma swojéj fantazyi. Dla tego też nadał ruch niezwykle szybki całéj téj sztuce; namiętności chwytał na krańcu wysilenia, i te w stanowczych jedynie zarysach. Słowa służą mu częstokroć za wtórujące akkorda, z których odgadywać każe widzowi, olbrzymią walkę wewnętrzną swoich tragicznych postaci; tło zaś ponure téj sztuki, rozjaśnia ulotnie kilku tylko rzutami swobodniejszej barwy, które migocą jak połyski na wielkiém notturno, aby tém mocniéj odzwierciedlić oku, okropność całego za-